.. Myśl samodzielnie

Jak to możliwe, że kierowcę BMW policjanci i prokurator puścili z miejsca wypadku….

Przesłuchanie na miejscu wypadku

Warte około miliona złotych, bardzo szybkie i dodatkowo wzmocnione tuningiem sportowe bmw prowadził 32-letni Sebastian M., szef własnej firmy, pochodzący z zamożnej łódzkiej rodziny. Pasażerami było dwóch młodych mężczyzn, znajomych kierowcy: adwokat i przedsiębiorca.

Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że jeszcze na miejscu wypadku policjanci przesłuchali Sebastiana M. w charakterze świadka. Mężczyzna powiedział, że to kia zajechała mu drogę. To wystarczyło, by po zrobieniu standardowego testu alkomatem i testu na narkotyki, wypuszczono go wolno.

Nagrania z wypadku na A1

Po kilkudziesięciu godzinach od wypadku do internetu trafiły amatorskie filmy z aut przejeżdżających wówczas autostradą. Stało się jasne, że kierowca bmw pędził z zawrotną prędkością i najprawdopodobniej to on spowodował wypadek. Mimo to prokuratura wciąż nie widziała podstaw do zatrzymania Sebastiana M.

– Prawdopodobnie doszło do nieustalonego zjechania przez pojazd marki kia i uderzenie w bariery. Bmw prawdopodobnie zahaczyło o ten samochód, ale to są wszystko hipotezy – mówiła 26 września Magdalena Członkowska-Musioł, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Piotrkowie Trybunalskim.

– Był to jakiś rajd. Inni uczestnicy ruchu, wielokrotnie mówili: „Jedzie jak wariat, jedzie jak szaleniec. Zaraz kogoś zabije” – przytacza adwokat Łukasz Kowalski, pełnomocnik bliskich ofiar wypadku.

Własne śledztwo rozpoczęli zbulwersowani internauci. Zauważyli, że w Łodzi pracuje kilku policjantów noszących nazwisko kierowcy bmw i postawili pytanie, czy pozostawanie Sebastiana M. na wolności nie jest wynikiem jego rodzinnych koneksji. Obliczyli też, że bmw pędziło z prędkością co najmniej 300 km/h. Nie mylili się: z naszych informacji wynika, że biegły w sporządzonej później ekspertyzie ocenił prędkość auta na 318 km/h.

Kiedy prokuratura po blisko dwóch tygodniach od wypadku uznała, że Sebastian M. jest jego sprawcą i wysłała za nim list gończy, było za późno. Posiadający polskie i niemieckie obywatelstwo mężczyzna wyjechał z Polski.

– Patrząc, jak to jest prowadzone, rodzina może mieć obawy i te obawy ma – czy aby na pewno ten sprawca zjawi się w Polsce, czy aby na pewno stanie przed polskim sądem, czy aby na pewno zapłaci za to, co zrobił – mówi mecenas Łukasz Kowalski.

Zobacz cały reportaż TUTAJ

Źródło: TVN UWAGA

Dodaj komentarz